Miedź czyli kompromitacja. Ekstraklasa nie zadomowi się w Legnicy
Miedź przegrała na własnym stadionie z Piastem Gliwice 0:1, mimo że goście przez pewien czas grali w osłabieniu. Można powiedzieć: niby każdy się spodziewał a jednak się łudził. Niestety, gra Miedzi i jej ostatnie wyniki nie zostawiają już żadnych złudzeń; legnicki klub lotem koszącym kieruje się do 1 ligi.
Ale po kolei. W wielkim stylu Miedzianka, kierowana wtedy przez Wojciecha Łobodzińskiego, awansowała do Ekstraklasy i większość kibiców oraz ekspertów spodziewała się, że klub wyciągnął wnioski z poprzedniego pobytu w najwyższej klasie piłkarskich rozgrywek i teraz może zostać rewelacją sezonu. Dość szybko jednak kibice zaczęli mieć podejrzenia, że klub znowu zaczyna powtarzać stare błędy.
Zaczęto eksplorować coraz to bardziej egzotyczne kierunki transferowe, które zaowocowały takimi piłkarzami jak Nevada (Meksyk) czy Cacciabue (Argentyna). Nie brakowało nagłówków w mediach (sami też takie pisaliśmy), że Miedź robi hity transferowe a świat dziennikarski otwierał usta ze zdumienia, jak to się udało włodarzom Miedzi sprowadzić takiego piłkarza który grał w tym samym klubie co Maradona.
Szybko jednak się okazało, że to co było hitem na papierze, niekoniecznie musi okazać się hitem na boisku. Miedź straciła swój koloryt, potencjał ofensywny a ten monolit defensywny, który zachwycał w 1 lidze zwyczajnie przestał funkcjonować. Nietrafione transfery, brak trenerskiego doświadczenia na szczeblu ekstraklasowym u Łobodzińskiego, plus kilka innych czynników sprawiły, że Miedź dość szybko zaczęła okupować ostatnie miejsce w tabeli i wskazywano ją jako głównego kandydata do spadku.
Gdy właściciel Miedzi Andrzej Dadełło doszedł do wniosku, że “projekt Łobo” właśnie się wypalił i dobrnął do ściany, rozwiązał z Łobodzińskim umowę i zaczęło się poszukiwanie nowego trenera. Pojawiały się nieoficjalnie jakieś nazwiska, jednak wszyscy byli przekonani, że tę stajnię Augiasza może posprzątać jedynie charyzmatyczny trener z doświadczeniem w ekstraklasie.
Gdy podano do wiadomości zatrudnienie Grzegorza Mokrego, który dotychczas samodzielnie prowadził jedynie Wigry Suwałki oraz rezerwy Miedzi a w pozostałych klubach pełnił funkcję asystenta, można było mieć wrażenie, że ten wybór to wersja budżetowa i że klub właściwie pogodził się ze spadkiem, więc po co przepłacać za bardziej uznanego trenera.
Z drugiej strony oczywiście trzeba też zrozumieć, że trudno o dobrego trenera, kiedy klub z małą liczbą punktów jest prawie pewnym kandydatem do spadku. Mało który uznany trener chciałby sobie taki spadek wpisać do swojego CV. Kibice jednak jakoś wytłumaczyli sobie te decyzję, że czasem warto postawić na trenera, który może nie ma dorobku ale też w sumie nie ma nic do stracenia.
Pierwsze mecze pod wodzą Mokrego pokazały, że po części udało mu się odbudować możliwości defensywne drużyny, która przestała przegrywać mecz za meczem. Ale pozostał niestety problem z potencjałem ofensywnym, bo Miedzianka nadal miała problem ze zdobywaniem bramek. Zatem kibice dużo sobie obiecywali po przerwie sezonowej i wyczekiwali tak oczywistego transferu jak sprowadzenie choć jednego skutecznego napastnika.
Zapewne ci sami kibice z niedowierzaniem czytali że Miedź sprowadza kolejnego bramkarza, wahadłowego, obrońcę i ani słowa o napastniku. Angelo Henriquez jest bez formy, w ostatnich meczach zazwyczaj pudłuje, gole strzela raczej z rzutów karnych a Obieta to totalny niewypał. Jak chciano uchronić się przed spadkiem nie inwestując w napastników? To już słodka tajemnica właściciela, prezesa, trenera oraz dyrektora sportowego.
Jeszcze większe zdziwienie kibiców budziły decyzje personalne Grzegorza Mokrego, który np. postanowił wmontować na siłę Kapino do bramki w miejsce dobrze przecież sprawującego się Abramowicza. Już pierwsze mecze pokazały, że grecki goalkeeper jest trochę “elektryczny” i nie będzie to pewny punkt drużyny.
Przegrane mecze za “6 punktów” z Lechią, Zagłębiem, Piastem oraz remis z Jagiellonią pokazały, że skoro drużyna nie potrafi punktować z równymi sobie (pozornie), to można się spodziewać, że raczej nie zapunktuje w meczach z Legią, Rakowem czy Widzewem (a z tymi drużynami jeszcze przyjdzie nam grać). Tym bardziej że styl gry (nieskuteczny, z notorycznym brakiem strzałów z dystansu i tym dziwnym przeświadczeniem, że z piłką trzeba “wejść do bramki”), brak zaangażowania i zrozumienia u piłkarzy pokazuje, że w zespole zapanowała zupełna bezradność.
Nie zgadzają się na to kibice a ich determinacja (a może to już wściekłość?) zaowocowała tym, że po porażce z Piastem wtargnęli do szatni i postanowili wyręczyć włodarzy w zmotywowaniu piłkarzy do dalszej walki o utrzymanie. I choć takie zachowania nie są godne pochwały, to trzeba tę irytację zrozumieć, wszak pierwsza drużyna ich ukochanego klubu szykuje się do spadku a rezerwy w III lidze znajdują się w strefie spadkowej. Tylko że to nie kibice powinni tam wpaść wściekli po meczu a powinien to zrobić właściciel razem z prezesem. Tylko że tej wściekłości nie widać.
A czy jest pomysł by jeszcze powalczyć o utrzymanie? Najbliższe dni zapewne pokażą jak bardzo właścicielowi klubu zależy na utrzymaniu i choć może on zrobić wiele w tym kierunku, to nie zrobi podstawowej rzeczy: nie cofnie straconego czasu.